Dedykowane OSIEM_CZTERY "Schizowy przystanek...
Usiadłem. Ławka bez oparcia. Brudna. Obdarta. Cudownie drzewniana. Zacząłem czytać. Bezcelowo. Nuda zaglądała przez ramię. Nawet palić się nie chce. Zapaliłem wbrew sobie. Czytać.
Nadgniły mózg stanął przed chorym zadaniem zeschizowania na czysto. Byłem na działce. Patrzyłem, jak chodzą, myślą, czują. To było to. Zapaliłem wbrew sobie. Bo oni palili. I znów wśród nich gdzieś obok. Wędrując poprzez alegrycznie brudne połacie niezrozumienia. Namiot, przyczepa, ognisko, stroboskop.
Przystanek. Czekam, aż Ona wysiądzie z autobusu. Jak na zawołanie rzeczywistość urywa się, trójgwiazdkowo rozdarta szerokim akapitem. Dziura. Autobus staje na granicy istnienia. Ona wysiada.
Od razu widać, że coś jest nie tak. Ktoś wydarł stronę, ku uciesze niedopowiedzenia. Coś kurwa jest nie tak! Poedszła, usiadła, coś powiedziałem. Huk zagłuszył moje słowa. Sam ich nie słyszałem. Pocałunek. Gadka-szmatka. Ona o coś pyta. A dla mnie to nieważne, to obok. Mówię byle co, nastawiając sobie jednocześnie schizęna punkcie płyty chodnikowej. Najpierw, że szara, potem, że pęknięta. Zatopiona w swoim brudzie tkwi jako przzedwieczny kaprys bogów i wyraz nieistotności wektoru czasu w zdegenerowanym R4.
Ona znów coś pyta. Tym razem ważne. Ale nie chcę mówić. Mo to moje, to nie Jej. Patrzę na nię. I nagle melanż na działce jest bardziej realny od niej, od moich uczuć. Uśmiecham się sztucznie, bo wcale mi nie jest do uśmiechu. Kładę głowę na Jej ramieniu, ale raz zdjęte klapki już nie są szczelne. Zmysły dają się oszukać. Ale ja wiem, że Jej nie ma. Pustka niby-rzeczywistości wdziera się pozazmysłowo wgłąb mózgu.
Ona się obraża. A może nie chce się spóźnić do szkoły. Wstaje, idzie. Poszła. Ja wyciągam kartkę, ale już jest mój autobus. Zdawkowym uśmiechem witam obojętnego na mnie kierowcę. Lubię z nim jeździć, bo on jest kozak i sprawnie przebija się przez najgorsze korki. Staję obok niego i zaczynam pisać. Miejsce siedzące wolne, więc siadam. Żeby zatracić sięw pisaniu. Wyrzygać schizę na sprasowaną, wybieloną miazgę drzewną. Wstrząsy autobusu przestają przeszkadzać w skupieniu.
Już wysiadam, wychodzę, kątem oka łapię czas. Jeszcze 3 minuty do zajęć. Idę, zapalam z przyzwyczajenia. Nie ma już schizy - została na kartce - ale zabrała ze sobą barwy rzeczywistości. Wszystko jest inne, dziwne, nieprzyjemnie nijakie. Wchodzę do wydziału, gasząc peta w szarym śmietniku. Podchodzę w górę po szarych schodach. Mijam kolorowo-szarych ludzi. Ich zwyczajność stała się nagle egzotyczna. Wchodzę do sali. Lejąc na wszystkich siadam z dala i wracam do pisania. Ale już się odechciewa pisać. Za szaro. Chyba się stąd urwę... Mam dość.
A może Atak Klonów?
Wiem, to wina Matrix'a i buckup'ów zawirusowanych plików. Ha wiedzialem, że w końcu odkryję tą tajemnicę
FUCK THA Evrthng..
1) masz schize na punkcie szaty graficznej - ze szara, brudna nijaka [jest bardziej chujowa niz nasza]
2) uzalezniles sie od reakcji chemicznych wywolywanych schizami... jestes... schizomanem... to trzeba leczyc... tylko nie wiem w jakim osrodku [a tym bardziej kto by ta musial pracowac - wyobrazasz sobie na co oni by musieli byc chorzy by dawac sobie rady z takimi ludzmi jak Ty czy ja?]
Dodaj komentarz