"Kawa z Muchotrawem" (ale mi odjebało)
- Napisałem wczoraj opowiadanie - powiedział Muchotraw.
- O czym? - spytałem, bez entuzjazmu pijąc kawiarnianą lurę. Pomyslałem o spokojnej robocie u Łosia - naprawianiu płotu. Te codzienne walki ze sztachetami, ten cudowny ból dłoni, wieczorne ognicho, mocna poranna kawa, żadnych gazet, żadnego radia, żadnego TV i żadnego Muchotrawa. Tak. Tam byłem bezpieczny. Ale tu już nie.
Patrzyłem się niczym bezmózgie Yeti na niedogolony ryj Muchotwora, zastanawiając się czy zrzygam się od ohydnej kawy, czy dopiero po gównie, jakie codziennie serwował mi mój znienawidzony, acz i tak jedyny ciekawy w tej spelunie, rozmówca. "Morituri te salutant" powiedziałem w myślach i spokojnie rozsiadłem się na niewygodnym krześle, oczekując wyroku.
- No więc - zaczął oprawca - jest sobie ekspres Warszawa-Berlin stający tylko na krańcowych stacjach trasy. Prawie pusty, ostatni wagon składu. W ostatnim przedziale siedzą litewski atleta i stetryczały polski emeryt. Jedyne osoby w tym wagonie. I nagle atleta zaczyna umierać n skoliozę...
- No ale od tego się nie umiera - przerwałem czując, jak moje śniadanie usiłuje uniknąć niechybnego strawienia i salwuje się ucieczką przez znane mu już wyjście.
- No wiem, wiem - ciągnął niezmordowanie kat moich poniedziałkowych poranków - ale słuchaj co dalej. No i ten emeryt chce wezwać pomoc, ale jest za słaby żeby użyć hamulca ręcznego, bo nie może zerwać plomby. Ma chore gardło więc nie zawoła o pomoc. Kto by go zresztą usłyszał. A że ma reumatyzm więc nie pobiegnie po konduktora. A Litwin usiłuje mu powiedzieć, że ma leki w damskiej torebce (wspomniałem już że atleta jest gejem-transwestytą? nie? no to teraz to mówię!) i wystarczy mu ją podać a on wtedy weźmie lekarstwo i przeżyje. Ale emeryt po pierwsze jest głuchy, a po drugie myśli, że atleta jest babą, która siędo niego zaleca. Więc zamiast cokolwiek pomóc to zaczyna całować się z atletą...
- No i co... - jęknąłem, czując jak tracę resztki sił na najbliżczy miesiąc.
- No i atleta umiera i spada mu peruka, a wtedy emeryt jak to widzi to dostaje zawału i też umiera. Genialne, nie? - pointował rozentuzjazmowany Muchotraw.
- No dobra. Ale o czym to w zasadzie jest? - spytałem, z posmakiem niedosytu kaźni. Brak elementu kulminacyjnego, który odebrałby mi na zawsze moje dzisiejsze śniadanie pozostawił wrażenie pustki. Czekałem na dobitkę.
- No widzisz. Bo jest to metafora na obecne relacje społeczno-kulturowo-etniczne. Pokazuje czytelnikom ze osoby z różnych kultur, o różnych przekonaniach i w różnym wieku nie są w stanie się porozumieć. Wyjaśniam pochodzenie wojen, rasizmu, młodzieńczego buntu, wyobcowania jednostki. Pokazuje także, że zderzenie dwóch odmiennych jednostek musi zaowocować ludzkim dramatem...
Zapadło milczenie. Muchotraw jakby wypalony natchnioną mową stracił blask proroka, jaki przez którką chwilę jaśniał mu w oczach, zszarzał, jakby nieco się skurczył i zgarbił. Był po prostu małym trybikiem biurokratycznej machiny, chcącym spełnić się jako odrębna jednostka, a nie część społeczeństwa. Przez chwilę było mi go żal. Ale tylko przez chwilę.
- No niezła teza, ale jakoś nie przemawiają do mnie twoje środki wyrazu - skomentowałem chłodnym głosem. - A! I sięgnij po Słowackiego i Mickiewicza. Oni pisali o tym samym, ino lepiej. Muszę już iść. Bywaj!
Patrzyłem, oddalając się na małą, jeszcze bardziej skurczoną postać przy stoliku. Wydawało mi się, że jak jeszcze zgarbi się o milimetr to pęknie jego kręgosłup, co zakończy jego marną egzystencję. Życie nic nie wartego, szarego Muchotrawa, który szukał szczęścia w pisaniu.
Ale to szczęście zostało mu jakby nagle odebrane. Ja mu je odebrałem. I czułem się z tym wprost cudownie. Wyszedłem na mokre jeszcze ulice pośmiać się do słońca i do "Maćka S.- spedalonego sprzedajnego chuja co psom kabluje", uhonorowanego zielono-oczojebnym sprayem na szarym tle blokowego muru...
(Dziwny 2003)
"o kurwa... dodales sie do rankingu... na szczescie udalo mi sie w tym znalesc sakrazm na blogowisko.. boze spraw, bym sie nie mylil..." (N.)
A tak na powaznie, to Ci sie udalo.
odezwij się czasem...
Dodaj komentarz