"Jak Dziwny miał Sepsę." odc. #1: "Wesoły...
Wtorek. 21.03. Czwarta nad ranem. Ból. Bezczelny swojak niczym sławetny Edek. Nie atakuje szaleńczymi zrywami - po prostu samym swoim jestestwem mówi mi, że nie odpuści a tylko się nasili. Pieprzony ból brzucha. O siódmej rano dalej jest. Już teraz uniemożliwia funkcjonowanie na jakimkolwiek poziomie. Nasila się. Głupi skurwiel. No a potem się zaczyna.
"Wymioty?" pytała pani doktor. Tak kurwa wymioty. Co 10-20 minut wymioty. Rzyganie tym czym się da, co jest pod ręką, a raczej na żołądku. Jeden tylko pozytywny ich aspekt: skurcze mieśni redukują ból. Jak rzygam to nie boli - przestanę rzygać to zacznie boleć. Do wyboru do koloru. Osobiście wolę jednak rzyganie. No chyba, że zacznę rzygać żółcią.
Podróż do lekarza rodzinnego. Dobrze, że nagły kurwa wypadek bo bym musiał wystawać w kolejce z numerkami, które kończą się o 6:35. Wyrok wstępny: wyrostek. Chirurgia w Bielańskim. Matka rezygnuje z pracy na dzień dzisiejszy - będzie dłuższa zabawa. Po wyjściu z przychodni kontrolne rzyganko na śniegu przed podróżą - żeby na chwilę ulżyć w bólu i żeby samochód pozostał czysty.
Godzina 10. Izba przyjęć w Bielańskim. Przestałem rozumieć co się dookoła dzieje. Na szczęście znalazłem krzesło i stół. Leżę na stole, przydrzemuję. To pomaga mi wytrzymać. Ile leżałem? Z godzinę. Potem chirurg. Pomacał brzuch, obejrzał, osłuchał. USG. Zażądałem przeciwbólowego. Zarzucili pyralginę+rozkurczowy domięśniowo w dupę. Dupa mnie po tym jeszcze 2 dni bolała, ale przynajmniej teraz boli mniej.
Ile leżałem na tej pieprzonej umieralni - nie mam pojęcia. Chyba nawet udało mi się zasnąć. I Kasia mnie odwiedziła. Generalnie do przeżycia. Dostałem wenflon i kroplówki. Jedno to był ranigast - nie wiem po ki chuj. Jakieś jeszcze inne. Czy dostałem antybiotyk? Nie wiem. Nikt nie powiedział. A to sprawa kluczowa. Bo jeśli dostałem to przypadkiem uratowali mi życie, a jeśli nie to prawie mnie zabili. Fajnie. I tak nie lubię Bielańskiego.
USG nic nie wykazało. Chirurg stwierdził, że to nie jego broszka. Nawet mnie nie przyjęli do Bielańskiego. Żadnego wypisu, żadnej dokumentacji. Tylko skierowanie do szpitala - zakaźnicy na Wolskiej - bo to może zatrucie jakieś to oni tam takie leczą. Milutko. U zakaźników wylądowałem koło 19. Nawet mi nie przyznali karetki, tylko wiozła mnie matka. Dobrze, że zdążyła jakieś ciuchy załatwić, wodę, cokolwiek. Izba przyjęć u zakaźników pusta - nie było kolejki, więc wzięli mnie od razu...
C.D.N.