Portret tkanki glejowej.
Zanyślone palce miarowo wystukują rytm na rozgrzanym ciele klawiatury. Spoglądam tępo w lśniące oko monitora. Łapię się za stopę, wypluwam dym z płuc. Niedbale drapię miękką jak gąbka potylicę. Naoliwiam stawy, poprawiam skórę na skalpie. W sumie to nie ma o czym pisać. Zyję jak zwykle, więcej piję, więcej palę, rzadziej chodzę do kibla.
Pamięć jest kurewskim wynalazkiem. Zaraz przypomne sobie datę... 28/29 marzec 2003 ... I ja ciągle to pamiętam. I mnie to ciągle boli. Mimo iż nie chcę siędo tego przyznawać. To przecież niekonstruktywne podchodzić do sytuacji, które uderzają prosto w serce, na płaszczyśnie emocjonalnej. To trzeba wytępić...
Z niecierpliwością czekam na sobotę. Na kolejny teatrzyk z mini dramacikiem. Kolejna mikroskopijna rola. Kolejny scenariusz, schematyczny aż do granic telenowelowego kiczu. Sequel. Życie skłąda się z sequeli: ten sam schemat, ci sami aktorzy, tylko jakby za każdym razem bardziej kiczowato wychodzi. Ciekawe, czy ktoś jeszcze bije brawo.
Drapię się po jajach i garniam wzrokiem mizerię ludzkiego istnienia. Sensem życia są jaja. I te doczepione, i te wewnętrzne, i "cojones", i brechtawki. To wszystko można ująć jednym słowem: jaja. I jak tu się nie wkurwić, kiedy język, świat, życie i inni ludzie robią Cię w JAJO? Zaczynam pierdolić jak "Skibą w mur". Ale jest to tylko nieudolny cover. Sequela, mam nadzieję, nie będzie...